get the fuck off Fred, please!


Jakiś czas temu stałem za barem w Kisielicach, prężąc dumnie pierś w czarno-żółtym polo Fred Perry. Do momentu, kiedy pojawiła się znajoma i na mój widok wypaliła bez zastanowienia coś w stylu “Co ty masz na sobie? Wyglądasz jakbyś się urwał z roboty w McDonald’s”.
Byłem tak zbity z tropu albo nie było czasu, żeby rozwinąć ten abstrakcyjny temat, bo nic sensownego nie odpowiedziałem. Niedawno przypomniałem sobie tę sytuację i postanowiłem napisać parę słów o historii tej wyjątkowej marki. Dla siebie, dla innych fascynatów, a może przede wszystkim dla tych, którzy nie mają kompletnie pojęcia, o co chodzi.

Gramy w tenisa, ale w polo

Na początku zeszłego wieku wszyscy tenisiści ubierali się w bardzo formalne, eleganckie, ale mało wygodne stroje, składające się z koszuli z długimi rękawami i również długimi spodniami. Tenisiści podwijali długie rękawy, a te oczywiście miały tendencje do odwijania się w trakcie meczu.


Znalazł się w końcu ktoś, kto postanowił zmienić ten stan rzeczy. Jean René Lacoste, wybitny francuski tenisista, który w latach 20 tryumfował w siedmiu turniejach wielkoszlemowych w grze pojedynczej. Najwyraźniej zmęczyły go te sztywne tenisowe wdzianka i postanowił wymyśleć coś nowego. Inspirując się koszulą polo, stworzył własną wersję koszulki tenisowej, zwaną później przez wszystkich polówką. Była ona szyta z piki bawełnianej, która była bardziej przewiewna od klasycznej bawełny, miała krótki rękaw i dłuższy tył, co ułatwiało trzymanie koszulki w spodniach w trakcie dynamicznych ruchów.

René po raz pierwszy pojawił się w rewolucyjnej koszulce w 1926 roku w trakcie US Open, zadziwiając wszystkich swoim strojem, który oczywiście po jakimś czasie stał się standardem na kortach tenisowych i nie tylko. Po zakończeniu kariery sportowej, założył firmę odzieżową, a dalej to już wszyscy wiecie.

Się żyje

Kiedy Lacoste zdobywał skutecznie Wimbledon, Fred Perry, nasz główny bohater, również wymiatał w tenisie, tyle że stołowym, zwanym potocznie ping pongiem. Zdążył nawet zdobyć mistrzostwo świata w tej dyscyplinie. Coś go chyba ciągnęło do większego formatu, bo w okolicach 1927 roku zaczął również trenować tenis ziemny.

Był tak zdolny, że już pięć lat później odnosił sukcesy na turniejach wielkoszlemowych. Najpierw wygrane dwa mixty (French Open i US Open), a rok później pierwsza wygrana singlowa na US Open. I nie jedyna oczywiście. Fred Perry jako pierwszy tenisista na świecie zdobył całego “karierowego” Wielkiego Szlema, a na Wimbledonie tryumfował 3 razy z rzędu. Był też ostatnim Brytyjczykiem, któremu udało się to zrobić. Aż do 2013 roku, kiedy dokonał tego Andy Murray.

I tu dygresja. Do 2008 roku Murray był ambasadorem marki Fred Perry, niestety potem podpisał lukratywny (zapewne) kontrakt z Adidasem. Ach, jakie to by było piękne i symboliczne, gdyby po 76 latach zdobył Wimbledon paradując po korcie w polo Fred Perry…

Poza genialną grą, coś jeszcze czyniło Freda wyjątkowym. Do tej pory tenis był domeną wyłącznie arystokracji. Perry zaś był z gminu, jego ojciec pracował w przędzalni. I jak się nietrudno domyśleć, środowisko tenisowe, a szczególnie klubowe dało mu to “złe pochodzenie” na początku dość mocno odczuć.
Na szczęście Fred miał to totalnie w dupie i robił swoje. A robił to bardzo dobrze. Po przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych zaczął intensywnie romansować z Hollywood i nie chodziło tylko o to, że dostał kilka propozycji zagrania w filmie, które jednak odrzucił. Jean Harlow, Bette Davis, Loretta Young, a przede wszystkim Marlena Dietrich – to jego krótsze lub dłuższe romanse z gwiazdami ekranu.

Fred i Marlena

Kumplował się też z Charlie Chaplinem, który był ogromnym entuzjastą tenisa. Zorganizowany został nawet pokazowy mecz tenisowy Anglia kontra Ameryka, gdzie naprzeciwko Freda i Chaplina stanęli Groucho Marx i Ellsworth Vines.

Frotki Jamesa

Pod koniec lat 40, zaraz po zakończeniu kariery sportowej, zaangażował się w produkcję nowatorskiego produktu tenisowego – frotki na rękę. Stała się ona hitem na kortach, ale również zrobiła zawrotną karierę na innych polach ludzkiej aktywności.

Następnym produktem nowej firmy odzieżowej były koszulki polo, nawiązujące do rozwiązań Lacoste. Znakiem firmowym stał się wieniec laurowy, taki sam, jaki widniał na wczesnych nagrodach za zdobycie Wimbledonu. Początkowo koszulki były dostępne tylko w kolorze białym i nie posiadały lamówek na kołnierzyku i rękawach.
Ponieważ sam Fred Perry był doskonałym nośnikiem reklamowym, wystarczyło, że poparadował w niej trochę na kortach i polówki szybko stały się popularne.

A working class hero is something to be

Co najważniejsze w latach 60 koszulki z wiadomym logo stały się bardzo popularne wśród modsów.
Subkultura ta miała korzenie robotnicze i nieco rewolucyjny charakter. Dzieciaki identyfikujące się z tym ruchem nie chciały mieć nic wspólnego z wartościami prezentowanymi przez rodziców. Liczył się dla nich przede wszystkim styl, muzyka i zabawa. Postać Freda Perry i jego ciuchy pasowały do sytuacji idealnie. Wielka Brytania, a szczególnie Londyn w tamtym czasie to był ogromny tygiel kulturowy. W latach 50 i 60 miał miejsce spory eksodus Jamajczyków na Wyspy Brytyjskie. Przywieźli ze sobą inne podejście do życia, energetyczną muzykę i stylówę jamajskiej subkultury rude boys.



Kiedy w drugiej połowie lat 60 ruch mods zaczął się nieco komercjalizować i zmierzać w stronę psychodelii i hipisowstwa, a także zaczął tracić swój uliczny charakter, wyodrębniła się grupa hard modsów, niebawem otrzymując nową etykietę – skinheads.
Niezamożna młodzież z robotniczych rodzin wcześniejsze elementy ubioru zmieszała z nowymi dodatkami – roboczymi, ciężkimi butami, płaszczami Crombie, harringtonkami i spodniami typu jeans lub sta-prest. Istotnym elementem garderoby były również koszulki Fred Perry. Skinheadzi w przeciwieństwie do modsów słuchali głównie ska i reggae. Byli częstymi gośćmi soundsystemów, gdzie przednio się bawili. Byli chyba najwierniejszą publiką jamajskich wykonawców, do tego stopnia, że miłość została odwzajemniona. “Skinhead Girl”, “Skinhead Jamboree”, Skinhead Moonstomp”, “Skinheads don’t fear” to wszystko tytuły jamajskich utworów. Przyjęło się nawet nazywać tę wczesną muzykę skinheads reagge. Naturalną konsekwencją tego było to, że ekipy (gangi) skinheadów miały w swoich szeregach czarnoskórych kolesi.

Po krótkim okresie intensywnej popularności na przełomie lat 60/70 nastąpił powolny zgon subkultury w jej pierwotnej formie. Pod koniec lat 70 ruch przeżył jednak pewnego rodzaju odrodzenie przy okazji eksplozji punk rocka. Niestety miał coraz mniej wspólnego ze swoimi korzeniami, a do tego na początku lat 80, kiedy to nasiliła się aktywność nacjonalistycznych ugrupowań typu National Front albo British Movement, spora część skinheadów przeszła na złą stronę mocy. Tak jak pierwsza fala ruchu miała wyłącznie brytyjski charakter, tak w tym wypadku rozeszło się to niczym wirus po całym świecie. Niestety w większości w tej zwulgaryzowanej, nacjonalistycznej albo neo-nazistowskiej formie. A co najgorsze, wiele elementów tradycyjnej skinowskiej garderoby, szczególnie polo Fred Perry, na długie lata zostało skojarzone z nacjonalistycznym gównem.

Legen… wait for it… dary

Czas jednak robi swoje i wszystko, co złe, przemija. Część nazi skinheadów wymarła, część zrozumiała swój błąd i przekonwertowała się w tradycyjnych lub sharpów. Ten trend powrotu do korzeni był coraz częstszy, a świadomość “spirit of 69” powszechniejsza.

Druga połowa lat 90 i całe 2000 to złote czasy fanów marki. Brit pop. Damon Albarn, Oasis, Morrisey, Thom Yorke, Amy Winehouse – wszyscy oni regularnie paradowali w ciuchach Freda, a Amy była nawet ambasadorką i projektantką kolekcji. W telewizorze i w kinie co chwila uważne oko z łatwością wypatrywało kolejne smaczki – Broken Flowers, James Bond, Iron Man, Przyjaciele, Jak poznałem waszą matkę, Teoria wielkiego podrywu…
Pamiętam doskonale, jak w okolicach 2006 dostałem swoje pierwsze polówki Freda Perry – trzy od Radara i jedną najważniejszą od Reska (dzięki Chłopaki!)

Niestety, jak zwykle, coś się musiało zjebać. Kolejny raz gównoprawica postanowiła wyciągnąć łapska po Freda. W zeszłym roku, tym razem w USA, jakieś zjebane ugrupowanie Proud-kurwa-boys zrobiło sobie mundurki(!) z czarnych polo z żółtymi lamówkami. Reakcja firmy Fred Perry była szybka i dość brutalna. Sprzedaż polówek w tym zestawie kolorystycznym została po prostu wstrzymana na terenie USA i Kanady.

A co z tym całym McDonaldem ze wstępu? No cóż…

Weźcie się odpierdolcie od Freda, bardzo proszę.